Dlaczego nie jem
pszenicy?
Mamy
kolejną modę na dietę bezglutenową. Czasopisma dla pań rozpisują się o
zbawiennym wpływie wykluczenia glutenu z naszego menu, a zatem wszelkiego
rodzaju pszenicy, żyta, jęczmienia, owsa i orkiszu. Wszystkie te zboża są składnikiem
naszej diety. Chleb, bułki, makarony, słodycze, wszelkiego rodzaju ciasta: na
pierogi, naleśniki, krokiety, słodkie ciasta, produkty mleczne, przyprawy, wędliny,
kosmetyki np.: różnego rodzaju kremy itp., lista jest naprawdę długa. Wszędzie
gdzie nie spojrzymy w sklepie otacza nas „zabójczy” gluten. Gluten jest to
mieszanka dwóch białek roślinnych gluteiny i glidyny, które znajdują się w
zbożach. To on nadaje ciastu elastyczności i spójności. Zauważyłam, że mąka
pszenna ma najwięcej tego glutenu – ciasto na naleśniki, makarony, pierogi
wychodzi świetnie. Natomiast z samej mąki żytniej ciasto na naleśniki mi nie
wyszło, rozpadało się podczas smażenia, z mąką orkiszową miałam podobnie z tym,
że robiłam makaron. A co takiego robi ten cały gluten? W książce „Dieta bez
pszenicy” Williama Davisa można przeczytać o tym że jest on przyczyną
otyłości, celiakii, cukrzycy,
insulinoodporności, chorób autoimmunologicznych, nowotworów i wielu innych. Autor
książki pisze też o tym, jak na przestrzeni lat przede wszystkim pszenica
została poddawana wielu technologicznym obróbkom, aby zapobiec klęskom głodu
oraz, że ta pszenica dzisiaj to nie to samo co 40 czy 50 lat temu. Trudno się
nie zgodzić z twierdzeniem że mąka to biała śmierć, będąc na różnego rodzaju
dietach staramy się nie spożywać chleba, makaronów i różnych pochodnych
posiłków mącznych.
W każdym razie
pod wpływem książki (autor ma naprawdę wielki dar przekonywania) postanowiłam
zrobić eksperyment i ograniczyć nie gluten a właściwie wyroby stricte z pszenicy,
bo ta została najbardziej zmodyfikowana i jest najmniej zdrowa. Oczywiście nie
dajmy się zwariować nie było tak, że w niedziele, mama upiekła pyszne ciasto
drożdżowe i odmawiałam, co to, to nie ;-)
Chleb zmieniłam na 100% żytni,
makaron zastąpiłam makaronem z mąki orkiszowej albo żytniej (niestety nie są
tak sprężyste, bardzo łatwo je rozgotować i nie smakują tak dobrze…).
Wracając do eksperymentu po
jakimś tygodniu od zmiany chleba czułam, że nie mam tak wzdętego brzucha jak
wcześniej, czuję się lekko i dobrze. Po jakimś miesiącu zauważyłam, że
zaskórniki z mojej buzi zniknęły w większości (CUD!), bo z dziadami walczę od x
lat. Z samej rezygnacji pszenicy waga jakoś cudownie nie spadła, ani brzuch
(czy ja wiem czy pszeniczny?) mi nie zniknął i w zasadzie niby nic takiego
powalającego nie stało. ALE wystarczyło sobie trochę pozwolić, a to na
zapiekanki (przepyszne!) roboty mojej siostry, wafle różnego rodzaju, kilka
razy na chleb niewiadomego pochodzenia (tak! Na pewno było tam dużooo pszenicy)
i … co? Czuję się ociężała i jakaś taka ospała (wyniki mam w normie) i mam
plagę jakieś wysypko-zaskórników na buzi, których nie wiem jak się pozbyć.
Nie jestem
lekarzem, ani żadnym dietetykiem, wiem tylko, że pszenica, nawet to pełne
ziarno mi szkodzi. Jeśli ceną za moje dobre samopoczucie i zdrowie, jest zmiana
chleba pszennego na inny, to nie jest to aż taka wygórowana cena. Zdaję sobie
sprawę z tego że najlepiej jest piec samemu chleb, ale ja jeszcze nie jestem na
tym etapie, choć pewnie i tak to się skończy. A czy wy eksperymentowaliście z dietą
bezglutenową? Bo ja jestem ciekawa, czy ktoś odniósł tak spektakularne efekty
jakie podaje pan W. Davis. Ja oczywiście ograniczyłam, nie wyeliminowałam, bo
aż takiej potrzeby nie mam :-). Czym
zastępujecie pszenicę? I czy ulegacie pszenicznym pokusom? Ja przyznaję że
czasami tak, a ostatnio nawet za często, ale wszystko jest dla ludzi, nie dajmy
się zwariować :-)
mam nadzieję tylko że buzie uda mi się doprowadzić do stanu sprzed miesiąca ;-)
Cześć
i czołem, Ola